Mimo, że Kazimierz Dolny jest jednym z najciekawszych miejsc w Polsce, to muszę przyznać, że będąc tam podczas weekendu majowego najbardziej skupiłam się na jedzeniu. W ten sposób trafiłam do restaucji Kwadrans. Jednak zanim się do niej wybrałam zasięgnęłam internetowego języka. Po zapoznaniu się z kartą i ocenani (cenani również, a jakże) postanowiliśmy wypić tam południową kawę, bo akurat taka nas zastała pora. Klasyczne coffee time made in Poland.
Usiedliśmy w środku, bo tego dnia aura nie sprzyjała siedzeniu w ogródku. Wewnątrz miejsce dość zimne: białe ściany i dużo zegarów, w końcu nazwa zobowiązuje. Byliśmy pierwszymi gości ponieważ czekaliśmy przed drzwiami, aż nam otworzą, mimo że była już godzina 12:00. Nie kreciliśmy nosami ponieważ godzina otwarcia zgadzała się z wywieszką na płocie, sami byliśmy sobie winni, że tak szybko (?) postanowiliśmy napić się kawy.
Jeszcze na moment zatrzymam się przy tej godzinie. Dlaczego to takie ważne? Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, jak otworzyłam kartę i na pierwszej stronie ujrzałam propozycję śniadań. Doprecyzuję: w dni powszednie restauracja czynna jest od 11, w weekendy od 12. Moje pytanie brzmi: kto o tej godzinie jada śniadania? Oj, znam takich, owszem, ale są w mniejszości. W południe to już nawet kawy nie wypada zamawiać, ludzie „lunche“ jedzą, ziemniaki pożerają w domach... Najwyraźniej Kwadrans fukcjonuje wg. innego zegara, ma prawo...
Byłam tak zmarznięta, że odechciało mi sie ulubionej latte. Poprosiłam o mocną kawę z ekspresu i wino grzane. Wybór ciast mnie nie zachwycił, więc na nic się nie zdecydowałam. Kuba, mój wierny towarzysz kulinarny, zamówił rosół z kaczki z pulpecikami i grzanego trójniaka (naprawdę było nam zimno). Czekaliśmy. I tak podczas tego oczekiwania zorientowaliśmy się, że w środku restauracji też nie jest najcieplej. Wypiłam kawę prawie „na raz“. Najlepszym wyborem okazał się rosół i jak to mówią – leciał malizną J Może dlatego, że tak dobrze smakował, bo porcja nie była wcale taka mała, powiedzmy – standardowa. Jednak z Kwadransu nie zapamiętam rosołu, a obśrupany (wyszczerbiony) kubek do trójniaka. Jak kelnerka stawiała go na stół (starała się to zrobić z gracją) chciała go obrócić w taki sposób, żeby Kuba tego nie zauważył. I tak też się stało, jednak ja, siedząć na przeciwko, miałam przed oczami brązowy, obśrupany ceramiczny kubek. Ktoś by powiedział: co za różnica? A taka, że nie po to idę do jednej z najlepiej ocenianych restauracji w mieście, żeby z takiego kubka pić. Sorry, ja za to płacę. Wiem, że nie zamówiłam kaczki ani innych bardziej dochodowych potraw, ale klient nasz pan i o tym trzeba pamiętać, zwłaszcza w dobie internetu. Ciekawe czy tym wszystkim znanym postaciom pojawiającym się w Kazimierzu, też by taki kubek zaserwowali. Ach, szczegóły często decyzują o ogóle.
Kończąc, tylko wspomnę, że była to nasza jedna z szybszych kaw. W restauracji nie zrobiło się cieplej, więc szybko się ulotniliśmy. Szkoda, bo nie zostaliśmy na obiedzie, który sądząc po smaku rosołu, zatarłby złe wrażenie po kawie.
Jedzenie: 5/5
Obsługa: 5/5
Wystrój: 3/5
Jakość do ceny: 4/5