niedziela, 7 kwietnia 2013

Tapenade na miły dzień

Kiedy znudzi Ci się twaróg na śniadanie albo kolejna porcja żółtego sera z pomidorem, warto poświęcić 13 minut na zrobienie czegoś innego - tapenade z czarnych oliwek. Jego smak poznałam kilka miesięcy temu i żałuję, że dopiero teraz zmobilizowałam się do utarcia kilku prostych składników, bo rozpoczęcie dnia ze śródziemnomorskim akcentem sprawiło, że jakoś lżej się szło w śniegu na tramwaj :-)

Składniki:
250g/300g czarnych oliwek w solance
1 ząbek czosnku
2 łyżki łuskanego słonecznika
100ml oliwy z oliwek
sok z 1 cytryny
pieprz /ew. sól

Za pomocą blendera zmiksować odcedzone czarne oliwki ze słonecznikiem i pokrojonym czosnkiem. Dodać oliwę oraz część soku z cytryny. Zmiksować. Doprawić do smaku pieprzem i ewentualnie resztą soku z cytryny. Ze względu na smak oliwek z solanki sól bywa zbędna.

Tak przygotowaną pastę do chleba można przechowywać kilka dni w lodówce. Serwować z pieczywem lub jeść bezpośrednio z miseczki ;-) Smacznego!

Taki sam przepis można wykorzystać do tapenade z zielonych oliwek.


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Szybka zupa z owoców morza

Będąc dwa tygodnie temu w Pile, trafiłam do bardzo ciekawej restauracji - Pomarańczowy Fortepian. Wystrój przypomina wnętrze Hard Rock, śmiem nawet stwierdzić że czułam się tam lepiej niż w znanej sieciówce (proponuję przejrzeć galerię zdjęć na stronie www). Na tym podobieństwo Fortepianu do znanej knajpy się kończy, bo serwowane dania odbiegają od amerykańskiego jedzenia, w karcie można znaleźć głównie kuchnię europejską, zjemy zarówno lekko (duży wybór sałatek), jak i nieco ciężej (ciekawy wybór czerwonych mięs). 

Jeżeli przy okazji wyjazdu nad morze planujecie wpaść do tego ciekawego miejsca (to głównie zachęta dla tych z Poznania, bo mają po drodze ;-), to proponuję najpierw spojrzeć w kartę, bo jak na dobrą restaurację przystało menu ulega zmianom.

Z karty obfitości wybrałam pastę ze szpinakiem, jednak po spróbowaniu zupy z owoców morza, którą zamówiła koleżanka Natalia, wiedziałam że popełniłam błąd. Dawno nie jadłam tak dobrze przyprawionej zupy! Zainspirowana wizytą w Pomarańczowym Fortepianie po powrocie do Warszawy musiałam spróbować ugotować chociaż podobną zupę w zaciszu domowym. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że jestem zadowolona z efektów swojej pracy, dlatego poniżej podaję bardzo prosty i szybki przepis na zupę z owoców morza. 

Polecam każdemu, kto szuka odrobiny powiewu klimatu śródziemnomorskiego kiedy za oknami nadal panuje iście zimowa aura, brrr.

Składniki:

500 g mrożonych mieszanych owoców morza
brokuły
1 łyżka oleju (do smażenia)
1/2 łyżki czerwonej pasy curry
1 łyżka sosu rybnego
2 ząbki czosnku
1 litr bulionu
szczypta sypkiej ostrej papryki

Do głębokiej patelni wlewamy 1 łyżkę oleju. Kiedy tłuszcz się rozgrzeje wrzucamy na rozgrzaną patelnię mrożone lub rozmrożone owoce morza (wg. uznania, osobiście polecam je najpierw rozmrozić, żeby owoce się przypiekły a nie ugotowały). Dodajemy rozgniecione 2 ząbki czosnku, smażymy aż owoce morza nabiorą koloru. Na patelnię wlewamy bulion, który można przygotować  wcześniej lub  podczas smażenia owoców morza. Mieszamy i przyprawiamy dodając jedną łyżkę sosu rybnego, 1/2 łyżki czerwonej pasty curry oraz ostrą paprykę. 
Na sam koniec wrzucamy rozdzielone na różyczki brokuły, całość gotujemy na małym ogniu jeszcze przez ok. 10 minut, tak żeby brokuły się nie rozleciały. Finito :-)

Jeżeli ktoś z Was uzna, że zupa nadal potrzebuje przypraw, proponuję dodać więcej sosu rybnego, który w swoim składzie zawiera sól.

poniedziałek, 18 marca 2013

Marrakesh Cafe

Byłam w Marrakesh Cafe zaledwie 2 razy i mam mieszane uczucia. 


Za pierwszym razem zjadłam tu zupę orzechową (pyszna!), ale niestety podano ją zimną i musiałam prosić o dogrzanie (zupy trzymane są w kociołku, który średnio spełnia swoją rolę, a lunch ma formę bufetu). Zamówiony przeze mnie hummus miał mało wyraźny smak i muszę przyznać, że w np. Beirucie smakował mi zdecydowanie bardziej.  

Za drugim razem zamówiłam Pitę Falafela i trudno mi ocenić jego smak, ponieważ były w nim wszystkie możliwe sosy dostępne w bufecie (danie przygotowywała tym razem kuchnia, bo jest z karty, a nie dostępne w bufecie na wagę). Z każdym kolejnym gryzem napotykałam inny smak - to nie było fajne. Było wyraźnie czuć, że ktoś nakładał te sosy bez przemyślenia ilości itp. W pewnym momencie miałam samą pastą z groszku, później sam hummus, a na sam koniec przywitał mnie ostry sos - myślałam, że wypali mi usta.

Te doświadczenia sprawiają, że uczucia względem Marakesh Cafe (ten sam właściciel co Tel-Aviv przy ul. Poznańskiej) są bardzo mieszane, mimo że bardzo chcę by były pozytywne. Uwielbiam kuchnię arabską, a Maroko darzę olbrzymią sympatią i tylko z tego powodu cały czas daję szansę tej kawiarni. 
W piątek umówiona jestem tam na lunch, mam nadzieję, że trzecia próba nie okaże się ostatnią (zwłaszcza, że jedzenie na 5 piętrze budynku, w którym znajduje się Marrakesh nie jest dobre i człowiek ma ochotę zjeść coś naprawdę fajnego).

Na razie najlepsze co spotkałam w tym lokalu to zdecydowanie zwracająca uwagę kreacja uwidoczniona na rozdawanych ulotkach.


ps. Płacenie za bułkę (lub 1 szt. pieczywa arabskiego) 3 zł brzmi dość dziwnie. Lepiej uwzględnić to w w cenie bufetu, bo "pijarowo" wypada to dziwnie.




niedziela, 10 marca 2013

Bałkański kocioł

Dawno nic nie pisałam, "za dawno".


Siadam do tego wpisu z nadzieją, że znowu wpadnę w szał pisania, bo tak naprawdę nie mam powodów do wymówek, nadal kocham jeść i uwielbiam jadać poza domem. Nic się nie zmieniło, a może jednak trochę - witaj Warszawo i tutejsze jedzenie!

Od momentu przeprowadzki byłam w wielu miejscach, a dziś odwiedziłam Bałkański Kocioł. Miejsce nie należy do bardzo popularnych. Ta przyjemna restauracja znajduje się daleko od centrum, bo aż na Ursynowie, ale lokalizacja w żaden sposób nie powinna odstraszać. W lokalu panował ruch, głównie wchodziły liczne rodziny na niedzielny obiad. Ale czy faktycznie warto tu zjeść?

Zamówiliśmy zupę krem z kasztanów (trzeba przyznać, że rzadko spotykane danie), ser haloumi jako przystawkę oraz danie główne: wątróbka z pieczonymi ziemniaczkami. W oczekiwaniu na zamówienie kelner poczęstował nas "poczekajką", która już zrobiła dobre wrażenie: świeże pieczywo w niedzielne popołudnie oraz ciekawy w smaku ser twarogowy z wyraźnym bałkańskim charakterem. Czekaliśmy co będzie dalej. A później było juz tylko lepiej. Zupa powaliła mnie z nóg (mimo, że juz siedziałam). Zaskoczyła mnie podana ilość, kremu było zdecydowanie więcej niż powszechnie w restauracjach czy barach. Praktycznie polecam wszystko co zjedliśmy, a co się nieczęsto zdarza. Słodki sos do sera haloumi z grilla okazał się najlepszym wyborem.




Po raz pierwszy od bardzo dawna bez żadnych zastrzeżeń polecam jakąś restaurację, w tym przypadku wszystko było na swoim miejscu i serwis, i jedzenie. Warto się wybrać na Ursynów.



Bałkański Kocioł, ul. KEN 88 lok. U8
http://www.balkanskikociol.pl/